JustPaste.it

Rozdział VI 

 

 

Kanały były parszywym miejscem, dokładnie takim, jak mógł je sobie wyobrażać, gdyby kiedykolwiek żyjąc tam, na górze, poświęcił choćby myśl takim prozaicznym sprawom. Miasto tak rozległe jak to produkowało gigantyczne ilości ścieków, które gdzieś tutaj zlewały się w jedną, ogromną rzekę główna opływającą świat podziemi niczym Styks granice Hadesu. Tak to widział.
Jeśli przepłyniesz nas drugą stronę, lepiej zapomnij o dawnym życiu, już nigdy do niego nie wrócisz. Będziesz mógł zrzucić z siebie lepkie od brudu ubranie, będziesz mógł zażywać kąpieli z eterycznymi olejkami, sesji spa, sauny i jacuzzi, ale nigdy nie pozbędziesz się tego smrodu. Wwierci się w twój mózg i już zawsze będziesz go czuć. Tutaj żyją ci, którzy odpadli z zawodów, brachu, tutaj jest twój nowy dom. Nad brzegiem rzeki gówna ludzi z lepszego świata.
- Dajcie mu płaszcz. – Nakazała dziewczyna. – Cały dygocze, zaraz nam odpłynie. – Jeden z towarzyszących jej mężczyzn zdjął własne okrycie i zarzucił je Benowi na ramiona. Było ciepłe, na podszewce imitującej owczą wełnę, obowiązkowo w odcieni czerni, jak każdy element ubioru... kim oni właściwie są?
- Gorliwi... – Wyszeptał. – To wy?
Dziewczyna spojrzała na niego swoimi pięknymi kasztanowymi oczami, jak dwa klejnoty ozdabiające równie piękną, elfia (tak określił ją w myślach) twarz, a potem roześmiała się w głos.
- O, nie. Może jestem szalona, ale nie aż tak, by być jedną z nich. Ty też nie.
Spojrzała na niego ciepło i przenikliwie, tak, jakby przez to jedno spojrzenie mogła dostać się do zakamarków jego głowy i odczytać stamtąd wszystko.
- Nie jestem. – Potwierdził, tuląc się do płaszcza. Było mu coraz cieplej... coraz mniej zimno, do tego gruby materiał dawał pewne poczucie bezpieczeństwa, był jego osłoną, mógł się w nim schować. Postawił wysoko kołnierz. – I nic nie zrobiłem. – Poza zastosowaniem człowieka, przypomniał mu cyniczny wewnętrzny głosik. – Muszę to wszystko wyjaśnić, to jedno wielkie nieporozumienie.
- Tak, na pewno. – Uśmiechnęła się do niego.
Kiedy rozmawiali, nie dostrzegał tej całej grozy, która kazała zbieraczom pozostawić swoją zdobycz, jakby obok nich pojawił się groźniejszy drapieżnik. Roztaczała wokół siebie przyjazną, uspokajającą aurę. Członkowie jej bandy – nie miał wątpliwości, że ona dowodzi – musieli widzieć ja w podobny sposób, sądząc po tym jak reagowali na rozkazy. Jak to robiła? Nawet jeżeli istniałby sposób, by włamać się do mózgu przez samo przebywanie w pobliżu, to jego nie powinno to ruszać: był upośledzony, ślepy i głuchy na całą strefę holo. Doświadczał tylko pierwszej, materialnej, warstwy świata.
Mimo to dziewczyna, od której był ponad dziesięć lat starszy, przyciągała go jak magnes.
- Gdybyś był jednym z Gorliwych, nie potrzebna byłaby ci pomoc tych łachmaniarzy od zbieraczy. – Kontynuowała. – A nawet jeżeli, to miałbyś tyle rozumu, by wiedzieć, że nie wolno im ufać. Każdy z nich by sprzedał własną matkę, gdyby tylko ktoś chciał za nie zapłacić. O tym, że do nich trafiłeś i gdzie jesteś też powiedział mi jeden z nich. Ale ty jesteś korpem, powierzchniakiem, pewnie nawet nie wgrałeś nigdy do wszczepki zaawansowanego kontrolera zapachów i teraz, kiedy z nami idziesz, myślisz tylko o tym czy kiedyś zapomnisz ten smród.
Czyżby potrafiła też czytać w myślach?
Metalowe, imitujące srebro stożki nad jej brwiami, połyskująca kilka pod dolną wargą, oraz przesadna ilość cienkich okręgów w uszach i nozdrzach mogły sprawować wrażenie, że jej twarz to jeden wielki radioodbiornik. Nie ujmowało to niczego jej urodzie.
- A wam wolno ufać?
Dziewczyna roześmiała się po raz kolejny. Ten dźwięk, niczym syreni śpiew, powoli, neuron po neuronie, przejmował nad nim kontrolę. To nie było możliwe. Mięsa bez wspomagania nie można było zhakować, a cała elektronika w jego głowie była wyłączona i unieruchomiona na amen.
Skręcili w węższy korytarz, z którego wypływała strużka ścieków wpadająca do głównej rzeki. Tutaj nie było żadnego oświetlenia, ale wszystkim poza Memmortigonem to nie przeszkadzało. Musieli mieć implanty wbudowane w gałki oczek, same soczewki i wszczepkowe oprogramowanie nie dawało takich efektów. Kiedy potknął się po raz drugi, dziewczyna – nadal nie poznał jej imienia – wyciągnęła z kieszeni świetlnego żuka. Niewielkie urządzenie brzęcząc niczym prawdziwy owad wzniosło się w powietrze i usadowiło kilka metrów przed nimi. Umieszczona w odwłoku żuka żarówka rozjarzyła się żółtym światłem i Ben znów mógł widzieć drogę przed sobą.
- Jak ci na imię?
Dziewczyna, idąca na przedzie, podczas kiedy jej grupa szła za plecami Bena, odwróciła się i ciepłe żucze światło zabarwiło jej twarz, jej pokryte tatuażami policzki i kark, zdrowym, żółtawym kolorem. Taka zdawała się mu jeszcze bardziej atrakcyjna.
- Nazywają mnie Kalipso. – Powiedziała, kiedy zbliżyła się do niego, blisko, tak blisko, że czuł ciepło jak oddechu na twarzy, kiedy wypowiadała swoje imię.
Kalipso... Ben mełł każdą zgłoskę w ustach, smakował ją niczym najlepszy owoc. Kobieta przed nim nie była zwykłym człowiekiem. To boska nimfa, która prowadzi go... gdzie to prowadzi? Dokąd powinien teraz iść? Pamiętał, że miał plan. Może to za wiele powiedziane, ale miał jakiś zamiar. Kogoś znaleźć, gdzieś pójść.
- Powinienem wracać do domu. – Pokręcił głową, próbując się otrząsnąć z czasu. Rozejrzał nerwowo dookoła. Mężczyźni za nim szli bardzo blisko, do tego Zagrodzki cały korytarz. Dziewczyna przed nim... czuł, że stanowi jeszcze większe wyzwanie. – Wypuśćcie mnie, proszę, ja... – Zatrzymał się i cofnął o krok, ale wpadł na twardy tors osiłka tuż za nim, który niewzruszony parł do przodu. – Ja muszę...
Dziewczyna znów zbliżyła się do niego, złapała oburącz za twarz, by unieruchomić ją i spojrzeć mu prosto w oczy. Miała delikatny, ale zadziwiająco mocny chwyt. Nie był w stanie wykonać żadnego ruchu głową.
- Musisz iść ze mną. – Powiedziała stanowczo, ale nie bez przyciągającej melodii, której moc kazała mu ulegać jak słowom. Wydychała powietrze, ogrzewało jego twarz, zatrzymywało się na wargach, trafiało do jego płuc przez nozdrza i był przekonany, że w tej chwili wszechobecny smród kanałów ustępował i czuł tylko subtelny, słodki i orzeźwiający zapach. – To najlepsze co możesz zrobić. Szuka ciebie korpolicja, każda agencja, do tego ludzie L&B, i nie tylko ludzie. Słyszałam o sztucznej inteligencji szperającej po kanałach, dla której to z jakiś względów sprawa osobista. Nie ma tutaj kamer, ludzie wola góry wolą się tu nie zapuszczać, ale to miejsce jest pełne oczu i zdrajców, a łowcy nagród nie boją się ubrudzić szlamem po kostki za taką kasę, jaką za ciebie proponują. Rozumiesz?
Puściła jego twarz a on pokiwał głową na znak, że zrozumiał i nie ma zamiaru próbować ucieczki. Sam na pewno zgubiłby się w tych korytarzach. Ile razy już skręcili? Przeszli rozwidlenie? Nawet gdyby to pamiętał, trafiłby tylko do punktu gdzie się ocknął. Mógł co prawda wyjść na powierzchnię przez pierwszą lepszą studzienkę ściekową (o ile znalazłby otwartą) ale... czemu właściwie ma nie zaufać Kalipso? Ona na pewno nie ma złych zamiarów, nie jest przecież taką osobą. Za to zdecydowanie wie, co robi. Tak, lepiej iść z nią.
Bez sprawiania problemów, przeszedł z bandą Kalipso jeszcze kilkadziesiąt metrów, kiedy natknęli się – pierwszy raz, bo jak do tej pory wybierali najwęższe, najrzadziej uczęszczane korytarze – na inną grupę. Dziewczyna musiała ich usłyszeć już z daleka, bo najpierw przygasiła, a potem zupełnie wyłączyła żuka.
Kiedy źródło światła znikło, dostrzegł słabą poświatę wyzierającą z prostopadłego tunelu.
- Ty i ty – Wskazała palcami dwóch mężczyzn. – chodźcie ze mną. Reszta niech zostanie tutaj.
Wskazano ruszyli za Kalipso, cała trójka bezszelestna i zwinna niczym koty. Ko kilku chwilach i tamte światło zgasło. Usłyszał czyjś podniesiony głos, później krzyk, a później wszystko to przykryła cisza przerywana jedynie dźwiękiem kapiącej wody.
Uciekaj.
Kolejnej szansy nie będzie.
Uciekaj nim ona wróci i znów zamiesza ci w głowie. To modliszka, brachu, niech cię nie zwiedzie miła buźka. Trafiłeś do dżungli pełnej drapieżników i jesteś tu jedyną owieczką.
- Nie próbuj. – Usłyszał cichy głos za swoimi plecami, należący do jednego z dotychczas milczących. – Kalipso dogoni cię po trzech sekundach. Poddaj się jej, tak będzie dla ciebie lepiej.
- Jeśli chcesz uciec – Szepnął mu do ucha drugi, do tej pory równie milczący co poprzedni. – to teraz masz taką możliwość. Nie będę cię gonić. Możesz spróbować. Jeśli tego nie zrobisz, nigdy się nie przekonasz.
Skąd u licha wiedzieli o czym Ben myśli?!
Może to nie dzieje się. Może dostał butelką zbyt mocno i popadł w katatonię, albo uszkodzoną wszczepka zaktywizowała się i stworzyła wewnętrzną makietę rzeczywistości. Subiektywnie Ben odczuwa, że się porusza, że czas płynie, że dąży do jakiegoś celu, jednak obiektywnie tkwi ciągle w tym sam miejscu, w norze zbieraczy... albo to stało się już wcześniej, wtedy kiedy rozszarpały go potwory. Umarł i trafił do piekła. Lub hiperaktywność mózgu w ostatnich chwilach przed śmiercią pozwoliła mu zbudować iluzję mijającego czasu w dynamicznej przestrzeni, podczas kiedy on wykrwawia się gdzieś na środku ulicy. To podświadomość zaalarmowała mu, że umiera – wtedy, poprzez wiadomości. To było najbardziej racjonalne wytłumaczenie. Został otruty przez Ignaza Morbusa, psychiatrę, który cierpiał na paradoksalne zaburzenia osobowości. To miało sens! Teraz pogrąża się w ciemności, wcale nie dlatego, że wędruje przez nieoświetloną część kanałów, ale dlatego, że umysł odczuł już brak tlenu i zmniejsza pobór energii by jak najdłużej funkcjonować.
Megan, dziewczynki, żegnajcie!
- Ben? Ben? – Świetlny żuk rozpalił się tuż przed jego oczami. – Ben, wstawaj. Idziemy. – Znów usłyszał ten nieznośnie, obrzydliwie słodki głos, któremu nie potrafił się oprzeć. W zasięgu jego pola widzenia pojawiła się znienawidzona, odpychająco piękna twarz i czuł, jak przestaje być sobą.
Myśli wypełniały zakazane, złe, ciemne pragnienia. Kłębiły się i podsuwały mu obrazy grzesznych rozkoszy, którym wiedział, że nie może się oddać. Był mężem, ojcem, był...
Dziewczyna wzięła go pod boki i z siłą rosłego mężczyzny postawiła to na nogi. Czuł ciepło jej ciała na swoim ciele, zapach jej skóry, jej włosów. Rozgrzewały go jej spojrzenia.
- Czy wy... – Zdobył się tylko na to, by rozpocząć pytanie, ale nie, by je zakończyć.
- Nie zabiliśmy ich. – Roześmiała się i poprawiła dłonią długie hebanowe włosy, odsłaniając kark i biegnący do pleców tatuaż. – Tylko poszturchaliśmy trochę, żeby nie sprawiało kłopotów. – Uśmiechnęła się w swój własny sposób Wierzysz mi?
Po chwili zastanowienia przytaknął. Bo jaką inną decyzję mógłby podjąć? Razem ruszyli dalej, coraz głębiej w plątaninę korytarzy, a Ben zastanawiał się, czy czarne plamy na metalowych, połyskujących wcześniej ćwieków jej kurtki to wszechobecny tu brud, czy może krew, którą w ciemności nie sposób było rozpoznać.
***
Kluczyli tunelami jeszcze jakąś godzinę, tak się mu wydawało, nim dotarli do ślepej uliczki. Nie próbował zrozumieć sensu tego marszu, nie raz wydawało mu się, że wracali w to samo miejsce, albo że skrzyżowania korytarzy układały się tak, że musieli przecinać niejednokrotnie trasę swojej wędrówki. Kilka razy przechodzili obok grup ludzi – zbieraczy, a ci starali się na nich nie patrzeć. Kiedy zbliżali się do skupisk tubylców, Kalipso zawsze ruszała najpierw sama na rekonesans, Po czym wracała i szli już razem. Nie powtórzyła się już sytuacja podobna do tamtej, a Ben szybko zepchnął dręczące go obawy do zakamarków podświadomości.
Z każdym pokonanym metrem i każdą minutą spędzoną z Kalipso, coraz bardziej udał jej dobrym zamiarom. Bez względu na to, gdzie go prowadziła, cieszył to każdy moment, gdy mógł obserwować jak się porusza, a nieliczne chwile, gdy zbliżała się do niego na tyle, by mógł przebić się do jego zmysłów zapach jej ciała, a oczy splatały się w odwzajemnionym spojrzeniu, całkowicie zawłaszczyły jego świadomość i nie był w stanie myśleć o niczym innym. Nawet brud i smród kanałów zeszły na dalszy plan. Cały świat wokół wydawał mu się nierealny, zamazany i nieważny – prawdziwa była tylko ubrana w ćwiekowaną skórę nimfa w jego centrum.
- Kalipso. – Powtórzył cicho.
- Nie ma czasu, Romeo. – Odpowiedziała mu jak zwykle skrywając żądze, które też przecież do niego żywiła. – Wchodzimy na górę. – Złapała szczebel drabinki i z wprawą wdrapała się na sam szczyt.
Jeden z mężczyzn, zawsze idących za nim, popchnął go lekko do przodu. Ruszaj, bracie, nie masz wyjścia. Nigdy go nie miałeś. W świecie złotego krążka nie istnieje wolną wola. Wpadłeś po uszy w sidła i... słuchaj mnie! Niech cię nie zwiedzie ta piękna buźka... halo, słyszysz?! Pamiętaj, to pragnienia, których nie możesz... Brachu? Pos... Posłuchaj mnie...
- Wchodź, nie ma czasu. – Ponagliła go, odpędzając głosy. Od razu wykonał polecenie swojej pani, niepodzielnie władającej jego umysłem. Kiedy znalazł się w połowie wysokości, dwa metry od jej stóp, otworzyła właz i do środka wpadło świeże (pełne smogu) powietrze z zewnętrznego świata i światło (więcej, niż kilka wąskich promieni przebijających poprzez otwory studzienki). Jedno i drugie ogłuszyło go i otumaniło, tak, jakby po raz pierwszy wyszedł z jaskini...
Jakby zbliżył się do ogniska i spojrzał w ogień.
...Prawie spadł, ale zdołał się utrzymać, a kiedy nozdrza przyzwyczaiły się do powietrza, którego głównym elementem nie jest smród ekskrementów, a źrenice zwęziły się, by ograniczyć ilość światła, ruszył dalej. Kaliope już wyszła i kiedy był u szczytu tunelu, podała mu dłoń i pomogła wydostać się na zewnątrz.
I uśmiechnęła się z triumfem.
Ben rzucił okiem na okolicę. Wyszli na powierzchnię po środku niewielkiego parku, zamkniętego z czterech stron ścianami budynków. Widział obdrapane ściany i zero jakichkolwiek hologramów, ale nie oznaczało to, że trafił do getta czy dzielnicy nędzy, gdzie nikomu nie chciało się inwestora w reklamę – po prostu jego wszczepka nie działała i był skazany na oglądanie okolicy takiej, jak wyglądała bez nałożonych warstw holo-rzeczywistości. Jak jakieś zwierzę. Przy jednej ze ścian stało rusztowanie, więc coś się tutaj działo, nie pozostawiono tych blokowisk samym sobie na łaskę wszechogarniającego rozkładu. Nie widział żadnych dzieci, co też było dobrym znakiem – jeśli żyły tu jakieś rodziny, to trzymały dzieciaki w domach, jak cywilizowani ludzie, zamiast wypuszczać je na zewnątrz bez kontroli. To by był znak, że trafił w miejsce, w którym nie chciał się znaleźć.
Naprawdę? Jeśli wróci do swojego świata, to...
Banda Kalipso już była nas powierzchni i zamknęli właz. Utrzymywali od siebie pewną odległość, zamykając Bena w luźnym kręgu, tak na wszelki wypadek.
- Ufasz mi, Ben? – Zapytała dziewczyna i wyciągnęła z kieszeni zwinięty w kłębek kawałek czarnej tkaniny. W świetle dnia (co prawda wyglądało na to, że było późne popołudnie) doskonale widział kontrast między jej białą skórą, a rzeczywiście czarnymi włosami. Kolczyki i ćwieki połyskiwały w słońcu, a te, które zakrył brud, odznaczały się matową, szkarłatną barwą. – Ufasz mi? – Powtórzyła, kiedy wpatrzony w jej umorusane rękawy, nerwowo przełykał ślinę.
- T...Tak. – Odpowiedział.
Podeszła do niego bardzo, bardzo blisko. Jej ciało naparło na jego ciało, usta niemal dotknęły ust.
- Tak, ufam.
- Teraz zawiążę ci oczy. – Powiedziała spokojnie i powoli. – Tam, gdzie chcę cię zaprowadzić, nie możesz wejść bez tego. Potem, kiedy będziemy już na miejscu, zdejmę ci opaskę, dobrze?
- Ale dlaczego...
Nie dokończył pytania.
Zamknęła mu usta wkładając do nich własny język.
Pocałunek nie trwał długo, sekundę, może dwie, ale Ben nie potrzebował już pytań. Przecież gdyby chcieli go gdzieś zaciągnąć, mogli zrobić to siłą. Ich przewaga była aż nazbyt wystarczająca, by w kilka chwil go obezwładnić, ogłuszyć, zarzucić mu na głowę worek i zanieść gdzie tylko im się podoba.
Musiał jej zaufać.
- Dobrze, niech będzie. – Zgodził się i pozwolił, by zakryta mu oczy.
***
Mógł zdjąć opaskę dopiero, kiedy siedział już na krześle. Prowadzili to najpierw przez trawnik, jak wywnioskował z chrzęstu trawy pod butami, potem brukowanym chodnikiem, aż zatrzymali się przed jakimiś drzwiami. Kalipso zapukała i wypowiedziała niezrozumiałe dla Bena słowa, a potem szczękniecie zawiasów oznajmiło mu, że przejście jest otwarte. Przeprowadzili go przez drzwi, najpierw dwa schodki w górę, a potem było już łatwo – korytarzem prosto, w lewo, w prawo i stanęli przed kolejnymi drzwiami, te jednak otworzyły się bez pukania, za to kiedy wszedł do środka, zamknęły się za nim na klucz (słyszał dwa uderzenia sztabu zamka). Najpierw nieznajomy męski głos – może jednego z członków bandy Kalipso? tylko dwaj odezwali się dotychczas – kazał mu usiąść, a kiedy już odnalazł krzesło, nie uświadczywszy od nikogo pomocy, dostał polecenie, by zdjąć opaskę.
Zdjął.
Był w małym, dość ciasnym pomieszczeniu bez okien, gdzie jedynym źródłem światła była wisząca nad jego głową żarówka. Poza krzesłem, na którym siedział, nie było tam żadnych mebli. Był sam. Kalipso gdzieś znikła. Znikli też jej towarzysze, ale to niezbyt go obchodziło. Martwiło go to, że jej tutaj nie ma. Że został tutaj sam... prawie sam. Naprzeciw niego stał wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna z ogoloną głową, który trzymał w ręku niewielki tablet. Mężczyzna to wpatrywał się w Bena, to coś notował.
- Gdzie...
- ...jest Kalipso? – Dokończył za niego nieznajomy, nieprzyjemny z twarzy facet. – Tak ci się przedstawiła, prawda? Na początku wszyscy o to pytają.
- Gdzie ona jest? – Dokończył Memmortigon, nim dotarł do niego sens słów mężczyzny. Potem nerwowo zerwał się z krzesła. – Muszę...
- Siadaj! – Zagrzmiał basem mięśniak, a Ben instynktownie usłuchał.
- ...ją zobaczyć. – Dokończył, już mniej stanowczym tonem, a po chwili dodał: - Wszyscy? To nie było jej prawdziwe imię?
Mężczyzna stojący nad nim uśmiechnął się ironicznie, co nadało jego twarzy jeszcze bardziej paskudny wyraz.
- Nie wiesz jeszcze, kim ona jest? – Zapytał, ale bez drwiny w głosie.
Memmortigon pokręcił głową na znak, że nie ma pojęcia. Nie miał pojęcia, co się stało, ale nie wierzył w to, żeby Kalipso mogła go oszukać. Byli przecież dla siebie... Byli? Nie?
- Ech. – Westchnął przetrzymujący go w pokoju mężczyzna i schował tablet do tylnej kieszeni luźnych, czarnych spodni. – Dobra, załatwimy ten temat jak najszybciej, bo wiem, że bez tego nici z przesłuchania. Ciągle byś pytał tylko o to. Kalipso to łowczyni nagród. Zawodowo łapie zwyrodnialców takich, jak ty... nie przerywaj mi lepiej... - Pogroził i wystawił w kierunku Bena wskazujący palec, kiedy ten chciał coś dopowiedzieć. - ...Takich jak ty, albo i gorszych, bo nie wyglądasz mi na twardziela. Pracuje dla kogo popadnie, dla nas też. My mówimy do niej Dalila, ale to też nie jest jej prawdziwe imię. Rozumiesz?
- To niemożliwe. Miedź nami coś... ona ze mną...
- Posłuchaj. – Mężczyzna złapał się wielką dłonią za skronie, po czym wykonał gest naśladujący przegarnianie włosów, mimo, że skórą na jego głowie była perfekcyjnie gładka. – Dalila, Kalipso czy jak jej tam, to zawodowa uwodzicielka. Nie kumasz? Widzę, że tym razem ostry przypadek, a mówiłem jej, żeby nie przesadzała z wpływem podprogowym, póki co nie minie będziesz totalnie do niczego... Straciłeś wszczepke, tak? Twój mózg, samo mięso bez elektroniki, generuje jedynie dwadzieścia pięć watów. To wystarczloby może, żeby zapalić żarówkę w lodówce, ale nie do tego, by się oprzeć czemuś takiemu jak Dalila. Nadal nie rozumiesz? – Ben miał to wymalowane na twarzy, a kiedy chciał się odezwać, mężczyzna ręką nakazał mu milczenie. – Kalipso, Dalila, czy jak się tam jeszcze nazywa, to homunkulus. Sztuczny człowiek.
- To niemożliwe. – Zaprotestował Ben. – Na pewno bym to rozpoznał. Jej ciało jest w całości ludzkie!
- Siadaj, powiedziałem. I słuchaj. Wytłumaczę ci to raz. Zawsze to samo, chyba będę musiał to spisać, to zaoszczędzi mojego czasu. – Westchnął. – Wyobraź sobie homunkulusa, który jest zaprojektowany po to, by być jak gejsza. Ekskluzywna kurwa. I wyobraź sobie, że jest w tym naprawdę dobry. Oprogramowanie podrasowane tak, by świętego zaciągnąć do łóżka. Bardzo przydatne, kiedy znudzona małżonka bogatego jelenia chce puścić go z torbami podczas rozwodu, tylko potrzebuje mocnych dowodów, a jak wiesz... albo i nie... od pewnego czasu stosunek seksualny nawet ze sztuczniakiem jest traktowany jako zdrada małżeńska. To jest nisza, w której pojawiają się takie wyspecjalizowane jednostki jak Kalipso. Każdy jej ruch został zaprojektowany tak, by działać na twoje zmysły i powodować odpływ krwi z mózgu do członka. Każdy gest, ruch warg, przymrużenie oczu, oddech, najmniejsze uniesienie kącika ust, spojrzenie ma budzić skojarzenia z zachowaniem kobiety podczas kopulacji. Kalipso rejestruje reakcje twojego organizmu, widzi jak wzrasta ci tętno, jak zmienia się rozkład cieplny, jak wzrasta produkcja hormonów. Potrafi dostosować swój głos tak, by trafiał prosto do ośrodków decyzyjnych w mózgu, odpowiadających za wydzielanie dopaminy i fenyloetyloaminy. Przyjemnie się jej słucha, co? Ale to nie wszystko. Najważniejszy jest jej zapach. Pełen feromonów i takiej mieszanki środków psychoaktywnych, że wymówienie nazw ich wszystkich groziłoby zakwasami języka. Rozumiesz? To zaawansowane neuroprogramowanie. Byłeś nacpany, otumaniony, dosłownie napierzyła ci w głowie. Nie mogłeś nic zauważyć. Ona wie, jak zakrywać te części, które by ją zdradzały. Tak naprawdę pawie nie widziałeś jej ciała. Nity i łączenia ukrywają tatuaże i kolczyki, reszta jest pod ubraniem. Myślałeś, że ubiera się tak bo ma świra na punkcie dwudziestowiecznych subkultur? Nawet jak coś zauważyłeś, to prymitywny kawał miecha który masz za mózg wyrzucił to poza obręb świadomości, bo nie pasowało mu do wypracowanego schematu i uznał, że to bezużyteczne. Tak działają biologiczne postrzeganie i uwaga. Podrasowane umysły bez odpowiedniego oprogramowania nie mają szans z Dalila, a co dopiero ty, z niedziałającą wszczepka. Już kapujesz?
Ben Memmortigon słuchał słów mężczyzny, którego nie znał i o którym nic nie wiedział, ale z całych sił próbował być głuchy na ich sens. Z każdym oddechem siły życiowe opuszczały jego ciało, pozostawiając wielką i zimną pustkę. Zawiesił głowę jak skazaniec, nie znajdując słów, które mógłby teraz wypowiedzieć.
- Czemu mi to zrobiła? Mogła po prostu...
- Tak została zaprojektowana. – Chłodno odpowiedział mężczyzna. – Kiedy maszyna zaczyna przypominać człowieka, ludzie mają problem, by zrozumieć, że nim nie jest. Dalila... Kalipso postępuje tak, bo nie potrafi inaczej. Tak jak każdym workiem flaków kierują podświadomie instynkty, nią kieruje program i technologie, z których jest zbudowana. Nie wszystkie do końca legalne, na marginesie. To nie była seryjna produkcja, raczej indywidualny upgrade. – Podsumował i skierował się ku drzwiom. Zapukał trzykrotnie łamanym rytmem i ktoś z zewnątrz przekręcił klucz.
- Kto stworzył coś takiego?
Mięśniak znów wykrzywił twarz w ironicznym uśmiechu.
- Nie musisz się mścić. Kalipso już dawno się nim zajęła.
...a może to kłamstwo? Nie znał tego faceta, czemu miałby ufać jego słowom? Ta historia była nieprawdopodobna!
Tak sądzisz, brachu?
- Zamknij się! – Krzyknął i chwycił się za włosy, próbując je wyrwać, by dostać się do czaszki. – Zamknij się!
- Syndrom odstawienny. – Powiedział jeszcze mężczyzna na pożegnanie. – Minie po paru godzinach. Wtedy sobie pogadamy. – Dodał tonem, który w połączeniu z nieciekawą aparycją podrzędnego gangstera z amerykańskich filmów, mógł przyprawić o dreszcze, a potem wyszedł i dźwięk przekręcanego zamka znów dał o sobie znać.
Ben został sam, w ciszy... Prawie sam i nie całkiem w ciszy, bo były jeszcze z nim głosy, które za nic nie chciały przestać mówić.
***
Kiedy zaczął dobijać się do drzwi i żądać, by to wypuścili, pojawiło się dwóch funkcjonariuszy w mundurach. Z oznaczeń wywnioskował, że to jakaś jednostka korpolicji, ale nie była to żadna z organizacji, którą spotkał do tej pory, więc nie mógł na tej podstawie określić gdzie trafił.
Mężczyźni zaprowadzili go (oczywiście się wyrywał, tak, jak powinien każdy zatrzymany, który jest niewinny) do celi, która nie była klaustrofobicznie ciasna, do tego posiadała okno. Niewielkie i zakratowane, ale pozwalało Benowi uniknąć szaleństwa.
W celi obok, na twardej pryczy z materacem tak cienkim, że niemal to nie było, oddzielony od Bena jedynie kratami, przez które bez trudu można było przecisnąć rękę, leżał inny aresztant. Zaciągnięty na twarz kapelusz nie pozwalał rozpoznać jego twarzy, ale uśmiech i melodia, którą pogwizdywał, sugerowały, że jest w świetnym humorze.
- Mógłbyś przestać? – Burknął do niego Ben, któremu wcale nie było do śmiechu.
Złapali go.
To oznacza proces, najprawdopodobniej więzienie, bo nie wierzył, by bez pomocy adwokata jakikolwiek sąd dał wiarę jego słowom, a nie miał pieniędzy na łapówkę. Zeznania bezwszczepkowcow, albo takich jak on, z uszkodzoną wszczepka, nie były brane na poważnie. Pamiętał ten głośny precedens, sam śledził sprawę w holowizji i holoprasie. O oparciu o szereg eksperymentów psychologicznych i neuropsychologicznych oskarżyciel dowiódł, że ludzka pamięć zniekształca wspomnienia już w parę godzin po wydarzeniu, a im więcej czasu mija, tym większej obróbce poddawana jest zapisana informacja. Mózg raczej odtwarza zapamiętaną chwilę, niż odczytuje ją z zapisu w pamięci. Osoby poddane badaniom zmieniały takie fakty, jak rysy twarzy czy nawet kolor ubrania i skóry osoby, którą zapamiętały. Wszystko im się mieszało. Data, pora dnia, pogoda, nawet miejsce... Ta sprawa niemal doprowadziła do tego, że bezwszczepkowosc dołączono do kategorii niepełnosprawności. Ben pamiętał...
...o ile mógł cokolwiek pamiętać. Bez działającej wszczepki jego działający na dziko mózg mógł już kompletnie pomieszać jego wspomnienia. Jaką miał pewność, że jest tym, za kogo się ma? Przecież jest prawie jak upośledzony!
Do tego ta obrzydliwie wesoła melodia!
- Zamkniesz się wreszcie?! – Warknął zły na wszystko.
- Więc tak wybrałeś. – Odezwał się zastanawiająco znajomy głos. – Kiepsko, kolego, ale skoro tak chcesz.
- O czym ty do licha mówisz? Nie mam nastroju na zagadki, jestem...
- Niebezpiecznym terrorystą, wiem, słyszałem. – Przerwał mu ktoś chyba znajomy, po czym usiadł na pryczy, ale jego twarz nada skrytka była za rondem kapelusza.
- To nieprawda! To jedna wielka pomyłka! – Wrzeszczał zdesperowany Memmortigon. – Uwięzili mnie, ale to nie ja!
- Uwięzili? – Odparł znajomy głos rozbawionym tonem. – W każdej chwili możesz stąd wyjść. Ja też.
Z głębi korytarza Ben dosłyszał kroki ciężkich, korpolicyjnych buciorów. Szli po niego.
- Tak? To wyjdź teraz! I odpieprz się ode mnie!
- Spokojnie, bo będziemy musieli przestać być mili. – Odezwał się jeden z funkcjonariuszy, którzy już otwierali jego cele.
- Pamiętaj o tym, co ci dałem. – Odezwał się drugi więzień i podszedł do krat. Pchnął drzwi, a te otworzyły się. W ogóle nie były zaryglowane! Ostrożnie zamknął je za sobą.
- Nic od ciebie nie dostałem. – Odpowiedział mu wyprowadzany przez dwójkę korpolicjantów Ben.
Kiedy znaleźli się o krok od siebie, właściciel znajomego głosu uniósł rondo kapelusza i odsłonił swoją twarz.
- Do widzenia, kolego. – Pożegnał Bena, patrząc na niego nieobecny, rozbieganym wzrokiem i uśmiechając się niczym jak na haju. – Kiepsko wyglądasz, dałbym ci namiar na świetny gabinet odnowy, ale chyba nie zdążysz tam zajrzeć.
- On mnie zna! – Krzyknął Memmortigon, który od razu to rozpoznał. – Zna mnie! Powie wam wszystko! Czekajcie!
Ale mundurowi głusi byli na jego żądania, nie odezwawszy się słowem, siłą wlekli go na miejsce przesłuchania.