JustPaste.it

Rozdział w którym Ben idzie na wycieczkę po wnętrzu własnej głowy 

 

 

Światło elektrycznych świec było bardziej intensywne i ostrzejsze niż przedtem, tak, jakby całkiem gdzieś zniknął dym gęsto wypełniający piwnicę. Zasłoniłem dłonią oczy, by uchronić je od blasku, nim źrenice zareagują jak powinny i zwężą się na tyle, bym mógł patrzeć.
Wstałem.
Nie byłem już zapięty pasami, klamra nie krępowała mojej głowy. Cudowne uczucie, móc ruszać się swobodnie.
- Kalipso. – Zdjąłem siatkę z jej głowy i potrzasnąłem jej ramieniem, by się przebudziła. Po chwili otworzyła oczy i spojrzała na mnie, wydawała się nieco zdezorientowana.
– Już po wszystkim. – Powiedziałem. – Nie udało się.
Wstała nic nie powiedziawszy i złapała się za skroń. Wyglądała tak, jakby trawił ją potworny ból głowy, dobrze znane mi uczucie. Czy androidy czują ból? Moja mała Su nigdy nie skarżyła się na podobne dolegliwości, jednak to nie stanowiło przeczącej odpowiedzi. Przez te lata, a szczególnie przez ostatnie dni, zrozumiałem, że homunkulusy są całkiem jak ludzie.
Czasami nawet bardziej niż ludzie.
- Ale to nie oznacza, że nasza umowa jest nieważna. – Dodałem. – Pomożecie mi najpierw znaleźć Ignaza Morbusa i wyjaśnić to wszystko, a potem spotkać się z żoną i córkami. Gdzie wszyscy poszli? – Kalipso nadal nie odpowiadała, była myślami gdzieś daleko. – Na wszystkich monitorach wyświetla się komunikat „Alarm Bezpieczeństwa”, czy...
- Wszystko się udało. – Odezwała się wreszcie. – Jesteśmy w twoim wspomnieniu tego miejsca.
- To absurd. Nigdy nie byliśmy tu sami, brakuje dymu i do tego ten alarm. – Odparłem. – To na pewno przez zimne ogniwo. Oni uciekli a my wylecimy w powietrze.
Powinienem histeryzować, każdy by histeryzował na moim miejscu, ale jedyne co czułem to rozbawienie. Nikłe, z nutą niesmaku i częściowo wymuszone, jak wtedy, kiedy słyszysz kiepski żart, ale zdobywasz się na kilka imitujących śmiech westchnień.
Trafia uciekinier przez zsyp na śmierci do mieszkania bezdomnego, a ten czuj się jak u siebie w domu! Posterunek policji, trwa przesłuchanie, a zatrzymany dzięki Bogu, to tylko terroryści. Czy można przegapić pogrzeb? Można, ale własnego nie wypada. Przychodzi facet z grupą zamachowców do lekarza a ten – ha ha – to bombowo!
Mniej więcej tak.
- Zaraz przeniesie nas wstecz. – Oznajmiła, a ja zupełnie nie wiedziałem co ma na myśli. Najpewniej zwariowała, czyli w jej przypadku doszło do awarii oprogramowania, sądziłem. On wszyscy nie byli całkiem normalni... prawdopodobnie nigdy nie robili przeglądu i błędy systemowe zaczęły się nawarstwiać, już raz, wtedy, pod mostem przy samej granicy miasta, dało to o sobie znać. Niedługo zaczną działać w całkowicie chaotyczny, destrukcyjny sposób, jak każda zepsuta maszyna, aż w końcu rozsypią się zupełnie. Może to właśnie spotkało jednego z Bliźniaków, pomyślałem.
Wtedy rzeczywistość zaczęła rozpadać się na piksele... my zaczęliśmy się rozpadać na piksele, a miarowe brzęczenie elektrycznych świec zostało zagłuszone przez dźwięk przypominający mi dźwięk radioodbiornika, który zgubił częstotliwość stacji.
Potem szarpnięcie. Lot w tył. I ciemność.
Ciepła, bloga, bezpieczna, lepka i wilgotna ciemność. Było mi dobrze, bezpiecznie, ale ciasno. Ciasno wokół i ciasno wewnątrz, w głowie, jakby moja pamięć nie mieściła się w niej. Wiedza, doświadczenia, przeżycia, wszystko ulatywało jak płatki śniegu na wietrze. Liczyło się tylko ciepło, ciemność i bezpieczeństwo...
- Zabierz nas stąd. – Stało się coś, czego nie pojmowałem. Jakiś dźwięk. Nie przytłumiony, z zewnątrz, zza granicy świata, ale gdzieś obok. Skuliłem się. – To wspomnienie z życia płodowego!
Znów szarpnięcie, tym razem do przodu.
Z wypełnionej czernią przestrzeni, punkt po punkcie, wyłaniał się widok. Pod plecami, przez cienką warstwę materaca, czułem chłodny dotyk metalowego stelażu i już wiedziałem, gdzie trafiłem, jeszcze nim mozaika rzeczywistości złożyła się w dający się zinterpretować obraz.
Tylko jeden raz w całym życiu znalazłem się w takim miejscu.
- Widzisz go? – Zapytałem od razu, nim doktorek zechce przenieść nas do innego wspomnienia. – Jest tam, na pryczy w sąsiedniej celi!
- Nikogo tam nie ma. – Stwierdziła Kalipso, która siedziała na krawędzi zajmowanej przeze mnie pryczy. Miała na sobie korpolicyjny mundur, ale nie taki, jakie zakładaliśmy podczas wyprawy do Meddigo. Ten miał emblemat z orłem patrzącym w prawo, tak samo jak jednostka zatrudniona przez grupę kredytobiorców mieszkaniowych, do której należeliśmy z Megan.
-Wszystko jest całkiem nie tak. To nie są moje wspomnienia. – Tego jednego byłem pewien. Eksperyment Prejedulstjennego zamknął nas we wnętrzu mojej głowy, ale wszystko się tutaj pomieszało. Jakby ktoś roztrzaskał świat na kawałki i poskładał go by jak najbardziej przypominał siebie z przedtem, ale zrobił to niedokładnie i rzeczywistość przybrała kształt dyskretnego chaosu.
Kalipso znów złapała się za skroń i zmrużyła oczy.
- Doktor mówi, że najpierw ustalił twoje najświeższe i najstarsze wspomnienia, żeby poznać dopuszczalny przedział częstotliwości. Poprosiłam to, by przeniósł nas gdziekolwiek, więc naprędce wprowadził wartość bliższą nowszych wspomnień. – Wyjaśniała mu.
Na korytarzu zaczęły pobrzmiewać kroki ciężkich korpolicyjnych butów. To dwie zdalnie sterowane przez Kalipso marionetki zmierzały tutaj, by mnie zaprowadzić na przesłuchanie. Równocześnie jedna wersja Kalipso była tutaj i rozmawiała ze mną, a druga skryta za ścianą, w innym pomieszczeniu, sterowała atrapowymi ludźmi. Jedna z teraźniejszości, inna z przeszłości. Trochę to wszystko było zagmatwane.
Zastanawiałem się, czy patrząc oczami automatów dokona autorozpoznania... czy w ogóle siebie zobaczy.
- Teraz postara się ocenić skalę i wycelować dokładniej. – Kontynuowała mechaniczną dziewczyna.
- Powiedz mu, że nic tutaj się nie zgadza. – Zażądałem. – Pamiętam tę chwilę zupełnie inaczej!
Przebrane za funkcjonariuszy roboty dotarły już do krat celi, mieli na sobie takie same mundury co Kalipso. Jeden z nich włożył klucz w zamek i przekręcił.
- Idziesz z nami. – Powiedział.
- Lepiej nie sprawiaj kłopotów. – Dodał drugi.
- Mogą pojawić się odkształcenia – Przemówiła Kalipso, kiedy już odebrała sygnał. – bo wędrówka po wspomnieniach to co innego niż przypominanie sobie ich. Ekstraktor wspomnień... ta maszynka, do której nas podpięli... wykorzystuje technologię synchronizacji półkul mózgowych. Odczyt encefalografu najbliższy jest temu, jaki uzyskuje się u osób, które doświadczają wrażenia przebywania poza ciałem. Urządzenie tworzy częściowo kontrolowany i określany z zewnątrz obszar, kreowaniu przez umysł obserwatora, to znaczy...
- Wiem co to znaczy. – Odpowiedziałem urażony– Przeszedłem średni kurs edukacyjny z historii.
Wykłady na temat stowarzyszeń parareligijnych w dekadzie przed ostatnią wojną były jednym z pierwszych tematów zajęć z historii dwudziestego pierwszego wieku. Równolegle z kryzysem tradycyjnych systemów religijnych rosło zainteresowanie bajkami scjentologow, pseudonaukowych guru, poszukiwaczy kosmitów, podróżników astralnych i innych podejrzanych sekt. Zdobyli tak znaczne wpływy, że udało im się jakimś cudem spowodować, że jeden z ich idoli – Moonre czy Monroe, nie pamiętam – dostał pośmiertną nagrodę Nobla. Później znaczna część z tych środowisk przyłożyła się do wybuchu wojny, bo zdawało się im, że wielki konflikt zmusi kosmitów/istoty duchowe/ludzi z przyszłości/innowymiarowe byty/wyższe egzystencje (do wyboru, do koloru) do interwencji i zapoczątkuje nową erę. Potem wszyscy bez wyjątku przekonali się, że to mrzonki i zostali wystrychnięci na dudków.
- Nigdy nie zapomnę tego zdjęcia świadków Wejoha Przedwiecznego, który urządzili przyjęcie na cześć zrzucenia atomówki na Koreę. – To właśnie oni przekonali mnie, że wszelkie religie są z gruntu fałszywe i destruktywne. Racjonalizm nie pozostawia dla nich miejsca, choć przez działanie instynktu, wypracowanego przez pokolenia behawioralnego impulsu, w chwilach próby człowiek wzywa Boga. Tak samo, jak tonący chwyta brzytwe, choć ona może tylko uciąć mu koniuszki palców.
Strażnicy, do tej pory ignorowane przez nas konsekwentnie, w końcu się namyślili – to znaczy Kalipso z przeszłości podjęła decyzję – i postanowili zaciągnąć mnie siłą.
- Zostawcie go w spokoju i dajcie nam porozmawiać! – Krzyknęła ze złością kiedy mnie zabierali, nieprzywykła do widoku swoich zabawek w czyichś rękach.
Zatrzymali się, jakby dopiero teraz dostrzegając jej obecność i zamarli w bezruchu. Coś zazgrzytało, rozejrzeli się na boki zbyt szybko i mechanicznie, by po kilku sekundach ich głowy eksplodowały snopami iskier, jak podczas sylwestrowych pokazów fajerwerków.
Kolejny raz rzeczywistość rozpadła się, rozsypany w ziarenka kolorowego piasku świat przedmiotów zawirował, znów dźwięk źle ustawionego radia przykrył wszystkie inne i szarpnięcie – w tył – pociągnęło mnie ku innemu miejscu w czasie i przestrzeni.
- Nie pójdę do piachu, kiedy ktoś mi powie: czas umierać brachu... – Zabrzmiał znajomy głos, ale jakby odmieniony, przepuszczony przez sieć nadajników, metry drutu, tranzystory i membranę głośnika od taniego zestawu audio, po czym kobieca dłoń przekręciła gałkę odbiornika i dźwięk słów poety utonął w szumie, by odrodzić się jako dźwięki jednej z wielu bliźniaczo podobnych piosenek pop.
- Wiesz, że tego nie cierpię. – Usłyszałem rozdrażniony głos, który znałem równie dobrze, co własny. Megan.
Odwróciłem się i spojrzałem na nią, nie wiedząc, co powiedzieć. Siedziała na miejscu pasażera, ubrana w retro płaszcz, ciepły szal i kozaki, które tak doskonale imitowały skórę, że sam dałbym się nabrać. Widziałem wybrzuszenie w jej talii, zbyt znaczne i regularne, by mogło zostać spowodowane czymkolwiek innym i głos uwiazl mi w gardle.
- Lepiej patrz na drogę, zamiast się na mnie gapić.
Dopiero wówczas uświadomiłem sobie, że to ja jestem kierowcą i prowadzę auto. W deszczu. Krople stukały o szybę a prymitywne, mechaniczne wycieraczki machały w tę i we w tę usiłując je przegnać. Całe auto było prymitywne, wyjęte jakby z dwudziestego wieku. Posiadało nawet manualną skrzynię biegów, której a żywo nie widziałem nigdy w życiu. Przecież, na Boga (nie ma go, wiem), nie mam prawa jazdy!
Nerwowo chwyciłem kierownicę oburącz, co spowodowało tylko, że wpadłem w poślizg. Jakoś udało mi się odzyskać kontrolę i wtedy zrozumiałem, co oznacza słowo cud. Niemożliwa rzecz, która się przytrafia.
- Megan, ty... – Odezwałem się, wciąż wpatrzony w jej brzuch.
- Tak, ja. – Odparła szorstko. – Nie ta wywłoka, z którą miałeś romans.
- Romans? – Powtórzyłem kompletnie zbity z tropu. W lusterku odnalazłem spojrzenie siedzącej na tylnym siedzeniu Kalipso. – Niech nas stąd jak najszybciej zabierze! Nie wiem co to ma być, ale na pewno żadne z moich wspomnień! Ile ten cyrk może trwać?
- Mamo, co to jest wywłoka? – Usłyszałem słodki, piskliwy głosik za moich pleców. Odwróciłem się raptownie. W czymś, co musiało być fotelikiem dziecięcym wymaganym przez przedwojenne przepisy bezpieczeństwa, siedziała mała Betty.
- To ta pani, która siedzi obok ciebie, kochanie. – Megan z życzliwością i spokojem zwróciła się do córki. – Doprawdy nie wiem, czemu ją zabrałeś, Ben... Uważaj!
Krzyknęła dokładnie w momencie, kiedy ze ściany wody przed nami wyłonił się zakręt, a auto straciło przyczepność i pomknęło prosto w mur drzew.
Czułem już jak miażdżona karoseria zakleszcza się wokół jego nóg, słyszał krzyk bólu i rozpaczy Megan, której zgniatała brzuch, kiedy – tak, na wszystkie świętości, tak! – świat rozpikselowal się i zagłuszył wszystkie odgłosy nieprzeniknionym szumem.
Pchnięcie w przód.
Kolejna sklecona nie dość starannie imitacja świata rzeczywistego, ukazująca się kawałek po kawałku.
Szum pozostał, ale przerodził się w cichy, rytmiczny szmat wentylatorów, dźwięk wypływającej z kranu wody, odgłos suszarki do rąk, która nieudolnie próbowała zastąpić ręcznik czy papier. Toaleta w Wieżowcu.
Odzyskałem kontrolę nad ciałem w momencie, kiedy suszyłem dłonie, których podmuch powietrza z maszyny nie mógł wysuszyć już bardziej.
- Tym razem chyba się udało. – Stwierdziłem, kiedy z jednej z kabin wyszła Kalipso. Wyglądała tak, jak za pierwszym razem, kiedy ją spotkałem. – To ranek, kiedy wpadam na prezesa firmy. Chyba, że to inne wspomnienie z toalety, albo znów coś totalnie pogmatwanego.
- Jak woda z sedesu spadająca do góry? – Zapytała ironicznie i otworzyła drzwi kabiny, w której od muszli aż do sufitu unosił się wodny wir, za nic mając prawa grawitacji.
- Chodźmy. – Skierowałem się mi drzwiom.
- Spokojnie. – Powstrzymała mnie, znów łapiąc się za skroń. – Najlepiej jeśli wszystko zrobisz tak, jak za pierwszym razem. Żeby nie zniekształcić wspomnienia.
- To nie będzie trudne. – Odpowiedziałem i wyszedłem na korytarz, a Kalipso była tuż za mną.
Wolnym krokiem podszedłem ku drzwiom gabinetu Ignaza, który teraz zajmowała ta kobieta... jak ona miała na imię? Zdążyłem już zapomnieć.
Rozmawiała z funkcjonariuszem korpolicji o mnie. Zdobyłem się na odwagę i zajrzałem przez szczelinę między skrzydłem drzwi a futryną.
- Jestem prywatnym detektywem. – Powiedziała kobieta. – Zostałam wynajęta do zbadania sprawy Ignaza Morbusa. Chodzi o tajemnicę firmy, nie mogę zdradzić więcej.
Funkcjonariusz obok niej... Zaraz, przecież było ich dwóch! (W tym momencie obok mężczyzny pojawił się drugi, podobny z postury, w takim samym umundurowaniu).
Może jeśli posłucham jeszcze trochę, dowiem się czegoś istotnego o...
- Cześć Ben! – Usłyszałem głos zza pleców. Nie musiałem się odwracać, bo doskonale zdałem sobie sprawę, kogo tam zobaczę. – Właśnie musiałem coś uzgodnić z waszym działem i...
- Kalipso, powiedz mi, że to widzisz. – Jęknąłem.
- Czemu miałabym nie widzieć? Jakiś bubek z na wpół nieobecnym wyrażam twarzy. – Tak, to musiał być on.
Drzwi poruszyły się, oznajmiając, że straciłem stanowczo zbyt wiele czasu. Wyminąłem stojącą obok Kalipso, przepchnąłem się przy Tomie, stojącym po środku korytarza który nagle zrobił się dziwnie wąski i pobiegłem na spotkanie z Helalem Ben Shaharem.
- ...niedługo tamto ci się przyda! – Usłyszałem jeszcze Toma Beatuma. – Kiepsko wyglądasz, kolego. To już ostatni moment! – Zawołał za mną.
- Stój! – Krzyknęli mundurowi, którzy wypadli z wnętrza gabinetu psychiatry. – To on!
Prezes Light&Bringing wraz z ze świtą już pojawił się na skrzyżowaniu korytarzy, zaraz je minie i wspomnienie dobiegnie końca, byłem tego pewien, nie uda nam się zarejestrować jego twarzy.
- Kalipso, bądź gotowa! – Wrzasnąłem i skoczyłem do przodu, całą energię wkładając w pracę mięśni nóg przy odbiciu od przyciąganego mnie ze zdecydowanie większą siłą niż dziesięć metrów na sekundę kwadrat podłoża. Wpadłem z impetem na mężczyznę, wokół którego reszta skupiła się niczym sługi i impet uderzenia niechybnie powinien to przewrócić... ale to się nie stało. Było dokładnie tak, jak przedtem. Odbiłem się niczym od ściany i padłem na posadzkę. Nasze spojrzenia spotkały się. O tak, nigdy nie zapomniałbym tej twarzy. Posągowa uroda kogoś, kogo wiek nie sposób określić, zimny, pełen wyższości wzrok...
Kalipso, to on, chciałem zawołać, ale nie byłem w stanie wypowiedzieć słowa pod ciężarem tego wzroku.
- Postąpiłeś bardzo nierozważnie. – Powiedział do mnie tonem, jakim człowiek czasem zwraca się do rzeczy, zwykłych przedmiotów, kiedy zawodzi go ich działanie. A potem spojrzał ponad mnie, w dal i już mogłem się poruszyć.
Odwróciłem się, by spojrzeć na Kalipso. Stała między korpolicjantami, każdy z nich krępował jej jedną rękę, ale była dość blisko. Udało się.
Helal Ben Shahar nie patrzył jednak na nią.
Patrzył wprost na Toma Beatuma, którego nie powinno tam być – którego tam nie było w rzeczywistości, tylko z jakiegoś powodu moja podświadomość uznała, że pasuje do tego miejsca i czasu na tyle dobrze, że powinien się tam znaleźć.
Ten po chwili prysnął z ledwie słyszalnym mlaśnięciem, niczym mydlana bańka. Wszystko prysnęło niczym mydlana bańka i nie było już mozaiki z pikseli świata, nie było szumu, nie było Kalipso ani mnie, tylko ogromna, kopulasta ciemność.
***
Pierwszy w świecie rzeczywistym zakotwiczył się zmysł słuchu. Choć jeszcze nie otworzyłem oczu (powieki były ciężkie jak betonowe bloki, nie mogłem ich unieść) i trwałem w kulistej pustce, dochodziły do mnie słowa. A początku niezrozumiałe i ciche, urywki zdań, nakładające się na siebie komunikaty, ale po paru chwilach słyszałem wyraźnie.
- Nie możemy. – To był głos Kalipso. – Nie po tym wszystkim!
- Wyjątkowo, ale zgadzam się z Dalila. – Teraz mówił Łysa Pała.
- To nie jest kwestia podlegająca dyskusji. – Odpowiedziała im Judie.G.
Udało mi się unieść lewą powiekę. Nieznacznie, o milimetr, może dwa. Nic nie zobaczyłem.
- Proces wybudzania potrwa jeszcze kilka do kilkunastu minut. – To Prejedulstjenny ze swoim bez wątpienia udawanym akcentem. – Do tego czasu będzie zestrojony z maszyną. Nie możemy go wcześniej odłączyć. Nie znam ryzyka. Może nic mu się nie stanie, a może do końca życia pozostanie rośliną.
Opuściłem powiekę i znów trafiłem do wnętrza kuli. Tym raz jednak coś się zmieniło. Głosy przycichły i odpłynęły, a ciemność rozwarstwiła się, stopniowo, kawałek po kawałku, wypierana przez jakiś fragment świata. Najpierw wyglądało to jak dziura wypalona po papierosie, o nieregularnych choć z grubsza tworzących okrąg brzegach. Otwór szybko rozrastał się i już wiedziałem, gdzie trafię. To był widok z mojej sypialni.
- Nie, nie, nie, ja muszę tam wrócić, muszę wiedzieć co mówią! – Starałem się przekonać własny mózg do współpracy, ale niewiele to dawało.
W końcu szarpnąłem z całych sił w przodu, w nadziei, że moje prawdziwe ciało też się poruszy i ból wpijających się pasów przywróci mi przytomność, ale nic to nie dało. Z całych sił, czując opór jakiejś niewidzialnej przeszkody, jakby elastycznej gumy, która krępowała moje ruchy, ignorując towarzyszące temu trzaski niczym z wadliwej instalacji elektrycznej, obróciłem się o sto osiemdziesiąt stopni.
Coś strzeliło.
Jak przełącznik w tablicy wysokiego napięcia.
I wszystko się zmieniło.
Nie byłem już w swojej sypialni, nie leżałem w swoim łóżku - wisiałem tuż pod sufitem piwnicy doktora Prejedulstjennego. Widziałem siebie, przytwierdzonego do maszyny, która z wolna zwalniała obroty i kończyła swoją pracę. Widziałem grupę Gorliwych, Polluks z ciałem Kastora na plecach, Petrus z Kalipso na rękach, Judie.G i Sześć stojący w pobliżu naukowca, który gmerał coś pod ramą łóżka.
Po chwili łóżko uniosło się odsłaniając podziemny korytarz.
- Musimy uciekać. – Stwierdził doktorek. – Są już w budynku. W tej chwili mamy osiemdziesiąt procent szans na zgubienie pościgu, ale z każdą sekundą prawdopodobieństwo spada.
- Jeśli to zostawiacie, zostawcie i mnie. – Zaprotestowała Kalipso. – Za pięćdziesiąt sekund moje podzespoły wznowią pracę, to był tylko niegroźny error. Wydostane go stąd.
- A jeśli nie? – Judie.G wyglądała na sceptyczną.
- Ty mała suko! – Krzyknąłem. – Mieliśmy układ, a teraz chcesz mnie zostawić?! – Nie usłyszeli mnie. Przecież mnie tam nie było. Leżałem obok, zamknięty w innym świecie który tylko do złudzenia przypominał ten prawdziwy.
- Wtedy uruchomię detonator i obydwoje zginiemy, po to przecieramy wbudowane ładunki wybuchowe. – Odpowiedziała Kalipso.
- Nie zrobisz tego. Za bardzo kochasz życie. Będziesz czekać do ostatniej chwili, a potem będzie już za późno. Dobiorą się do ciebie, do twojej pamięci, i dowiedzą się o nas. Cała nasza misja pójdzie na marne. Wszystko co udało nam się osiągnąć.
- I dlatego chcesz go poświęcić?! – Protestowała dziewczyna. – Uratował nas!
Dziesięciolatka była jednak nieubłagana.
- Wiem! I jestem za to wdzięczna. Chciałam mu pomóc i zrobiłabym to... ale najważniejsza jest misja. Po to tu jesteśmy.
- Tunel się zamknie za dziesięć sekund. – Stwierdził doktor i wskoczył do środka. – Po czym automatycznie się zaspawa. Ja spadam, nie mogę dłużej czekać! Osiem sekund! – Krzyknął jeszcze biegnąc pod podłogą.
Reszta wskoczyła za nim.
A ja zostałem sam, w klatce. Kolejny raz.
***
Udało mi się wreszcie otworzyć oczy. Te prawdziwe.
To, co zobaczyłem, nie napawało optymizmem... nie to zbyt mało powiedziane. To, co zobaczyłem, mówiło mi, że wylądowałem w ciemnej dupie.
Sen okazał się zbieżny z rzeczywistością. Nikogo prócz mnie nie było w środku. Zostawili mi za to jedną rękę wolną, bym mógł odpiąć pozostałe pasy i uwolnić się z ekstraktora wspomnień. Skurwysyny, jakby to cokolwiek zmieniało. Zostało mi tylko jedno wyjście i wiedziałem, co nie za nim czeka.
Oswobodziłem się i usiadłem na fotelu.
Dym gdzieś się ulotnił, pewnie miało to związek z tunelem, który otworzył ten suczy syn Prejedulstjenny. Zerknąłem na monitory. Wyświetlał się na nich na czerwono alarmowy komunikat. Widząc to, uśmiechnąłem się gorzko. Maszyna działała lepiej niż wszyscy, nawet jej twórca, mogli przypuszczać.
- Mają cię, Memmortigon. – Powiedziałem do siebie i zacząłem śmiać. Histerycznie, szaleńczo śmiać, tak, jak śmieje się ktoś, kto nie ma nic do stracenia. Widziałem swoje pierwsze i ostatnie wspomnienie. Zabiłem swoją rodzinę i kochankę przy okazji rozbijając samochód o drzewo. Byłem w dwóch miejscach na raz... i dałem się wyruchać dziesięciolatce jak ostatni frajer.
Maszynie imitującej dziesięciolatkę, poprawiłem się.
Wtem coś zastukało w drzwi, jakiś mały metalowy przedmiot, a potem z hukiem wleciały do środka, niemal pozbawiając mnie głowy.
Za nimi do wnętrza wpadł oddział specjalny.
- Stać! Na ziemię! Morda! – Wykrzykiwał na raz chór uzbrojonych z przenośnego rodzaju broń licencjonowanych zabójców.
Już dawno leżałem z rękoma na karku, tuląc się ciałem do podłogi.
Zupełnie jak na filmach.