JustPaste.it

Rozdział X

 

 

- Chyba nie zdaje pan sobie sprawy z powagi sytuacji, w której się pan znalazł. – Jakby już to gdzieś słyszał. Czy na prawdę dostał się już do świata rzeczywistego, czy to kolejny ze zniekształconych flashbackow. 

 Kobieta po drugiej stronie biurka podniosła się gwałtownie i oparła dłonie o blat, tuż przy nim. Groteskowo wielki biust zafalował pod luźną, błękitną koszulą we fluorescencyjne wzory, która stanowiła ostatni krzyk mody. Przypomniał sobie, jak miała na imię.

- Lisa... Fovos. – Powiedział. – Tak się pani nazywa. Jesteś prawdziwa, czy jesteś tylko mysloksztaltem?

Z jego pamięcią nie było tak najgorzej. Nie zapomniałby takich cycków.

- Są prowadzone przeciw panu dwa niezależne dochodzenia, możliwe, że nawet trzy, jeśli jedno jest na tyle utajnione bym o tym nie wiedziała, więc udawaniem niepoczytalnego nic pan nie wskóra. – Wskazała na dziwne urządzenie na skraju biurka: tablet z podłączoną do niego miniaturową wersją radioteleskopu. – To urządzenie skalibrowane jest na odczyt pańskich fal mózgowych i aktywności poszczególnych części istoty szarej... – Nieźle, pomyślał, są tobie, Prejedulstjenny, potrzebny był do tego cały pokój i mała atomówka jako bateria. - ...i ma za zadanie oceniać uporządkowanie pańskich procesów myślowych. Otrzymał pan szacunkowy wynik siedemdziesiąt trzy procent, norma wynosi od siedemdziesięciu do osiemdziesięciu pięciu, a to znaczy, że myśli pan racjonalnie, na tyle, na ile może człowiek.

Masz absolutną rację, panno wielkie cyce, to świat oszalał – nie powiedział tego głośno.

- Jeśli ktoś, ktokolwiek tutaj może i chce ci pomóc, to ja.

- Przy naszym ostatnim spotkaniu nie odniosłem takiego wrażenia.

 – Nie interesuje mnie sprawa morderstwa... czy z jakiego powodu szuka cię jednostka kryminalna. Chcę wiedzieć wszystko o Ignazie Morbusie. Jak wyglądały wasze spotkania, co ci mówił, czy coś ci dał, jak zwerbował cię do siatki.

- Siatki? Jakiej siatki? – To było coś nowego.

Kobieta wstała i westchnęła. Wyprostowała się, wyprężyła, doskonale zdawała sobie sprawę gdzie Ben patrzy i jak rozprasza to jego uwagę.

- Teraz przesłucha cię drugi detektyw. – Oznajmiła. – A potem, nim trafisz do celi, dam ci się umyć i zrelaksować, może nawet wystarczy ci czasu na drzemkę. Widzę, że tego potrzebujesz... A potem powiesz mi wszystko. – Stwierdziła i opuściła pokój przesłuchań, delikatnie zamykając za sobą drzwi.

Czyli to był dobry glina, pomyślał Ben.

Do środka wszedł inny funkcjonariusz, również bez munduru, ubrany za to w staromodny garnitur. To była tylko przykrywka. Chodził tak, jakby był przyzwyczajony do noszenia grubej kamizelki z mnóstwem kieszeni i obciążenia na plecach. Komandos.

- Imię i nazwisko. – Zapytał na sam początek.

- Ben Memmortigon. – Odpowiedział Ben.

Mężczyzna usiadł na krześle naprzeciwko, położył dłonie na blacie biurka. Duże, grube, pokryte bliznami dłonie.

- Dobrze, a teraz powiesz mi, jak naprawdę się nazywasz, a ja ciebie nie uderzę. – Powiedział poważnie. To był zdecydowanie zły glina, bardzo zły glina, Ben doskonale znał te grę, widział setki filmów z tym motywem. Patrząc w zmrużone niczym u Clinta Eastwooda czuł, że nie warto z nim zadzierać. Kiedyś, w innym życiu, kilka dni temu, pewnie zanosiłby się w jękach, by korpolicjant mu uwierzył, kląłby się na wszystkie świętości, że jest niewinny i błagał, by to wypuszczono... ale się w nim zmieniło. Stał się twardszy.

Albo było mu już zupełnie wszystko jedno.

- Nazywam się Ben Memmortigon, naprawdę. Nie wiem jak wyjaśnić to, co mnie spotkało, ostatnie dni to istna szaleństwo, nawet nie wiem ile minęło czasu, ale tego jestem pewien. Jestem Benem Memmortigonem. To przez tabletki, które dostałem od Ignaza Morbusa, psychiatry... Zbadajcie je, pewnie nadal są w moim płaszczu w szatni Wieżowca.

Cios przyszedł szybko, Ben nawet nie zauważył kiedy mężczyzna oderwał rękę od blatu. Uderzenie było na tyle mocne, że padł razem z krzesełkiem, a z kącika ust pociekła mu gęsta krew.

- Powiedziałem prawdę. – Oznajmił, ponownie siadając ma krzesełku, kiedy już postawił je na miejsce. – Nic innego ode mnie nie usłyszysz.

Mężczyzna zmierzył go spojrzeniem. Wyglądał tak, jakby zaraz miał splunąć gdzieś w bok, jak kowboje na westernach, które Ben widział kiedyś w muzeum Hollywoodu. Nie zrobił tego jednak. W zamian za to zetknął na ekran tabletu, który Lisa zostawiła wychodząc.

- Wiem. – Odezwał się w końcu. – Wiem, że w to wierzysz. To cacko umie pokazać, kiedy kłamiesz.

- Więc dlaczego do cholery mnie walnąłeś?! To pogwałcenie nietykalności, nie masz prawa...

- Jesteś oskarżony o terroryzm, kradzież informacji stanowiących tajemnicę korporacji, zabójstwo, kradzież tożsamości i pogwałcenie nietykalności cielesnej. Pamiętasz chłopaka z windy? - Zapytał, ale nie czekał na odpowiedź. – Bylebyś dotarł żywy na salę rozpraw, nikt nie będzie zadawał pytań o twoje traktowanie. Parę siniaków nie zrobi różnicy. A walnąłem cię,  bo powinieneś od razu przyjść do nas. Teraz powiesz mi wszystko, począwszy od tego, co wiesz na temat śmierci innego Bena Memmortigona, który wyglądał całkiem, jak ty.

- Wal się. – Odpowiedział, gotowy już na następny cios. – Nic ci nie powiem. Będę gadał tylko z Lisa.

Mężczyzna wstał i podniósł rękę, są Ben, mimowolnie, skulił się w uniku. Tamten jednak tylko poprawił zegarek i uśmiechnął się triumfalnie.

- Dobrze. – Powiedział i wyszedł, prawie trzaskając drzwiami, a Ben zaczął myśleć, że chyba połknął haczyk.

***

Nim zaprowadziła go do pokoju, gdzie – zgodnie z obietnicą – miałby szansę wreszcie się umyć i może nawet wyspać (ostatni raz drzemał na pryczy w fałszywej celi, chyba że wziąć za sen eksperyment tego szalonego dupka Prejedulstjennego) – wsadzili go do wielkiej tuby, która prześwietliła go na wylot. Potem wsiadł do windy w towarzystwie dwóch goryli pod bronią. Zatrzymali się na czwartym piętrze. Zbyt wysoko, by mógł uciec wyskakując przez okno. Na korytarzu już czekała na niego Lisa Fovos. Mętny wzrok, sygnalizujący, że jest zanurzona w sieci, odzyskał klarowność kiedy Ben wszedł w jej pole widzenia.

- Drzwi na końcu. – Powiedziała i ruszyła, a on poszedł za nią. Korytarz był przytulny, wyłożony czerwonym dywanem, ściany oklejone tapetą, wyglądał jak część hotelu, a nie komisariatu... z drugiej strony znał z autopsji tylko fałszywy komisariat fałszywych korpolicjantów, więc nie miał dobrego porównania. Kiedy trafili na miejsce, Lisa przyłożyła kciuk do czytnika i drzwi otworzyły się. Czyli tylko ona może je otworzyć.

Weszli do środka.

Ben miał całkiem niezłą pracę, o krok od dobrobytu. Jego mieszkanie nie było synonimem luksusu, jednak znajdowało się blisko standardu przyzwoitego współczesnego lokum. Przy tej celi – bo to była cała, bracie, nie myśl, że znalazłeś się gdziekolwiek indziej – jego mieszkanie było norą dobrą dla cpunow i maruderów. Przestronny salon, którego centrum zajmowało wielkie łoże z baldachimem, wielkie balkonowe okno, barek pełen syntetyków alkoholi. Zero holowozji, aktywnych blatów, inteligentnych ekspresów do kawy – niczego, co miałoby podłączenie do sieci. Ben szedł o zakład, że cały pokój jest ekranowany i nawet ze wszczepka byłby tutaj odcięty od świata.

Trafił do złotej klatki.

Lepsza taka, niż nora pośród kanałów, albo sześcian ogrodzony kratami z niewygodną pryczą jako jedynym meblem. Jeśli miałby w jakimś więzieniu spędzić resztę życia, to tylko w takim.

- Apartament jest do twojej dyspozycji. – Powiedziała i klapnęła na kanapę tuż przy kawowym stoliku. Rozłożyła ramiona, próbując objąć oparcie mebla, a jak piersi niemal rozrywały koszulę w szwach. Gdyby była na guziki, już pewnie by poodpadały uwalniając zamknięte w ciasnym ubraniu piersi, ale elastyczny suwak spełniał doskonałe swoje zadanie.

Kolejna gra. Tę znam aż za dobrze, panienko, a jeśli myślisz, że jesteś w niej naprawdę dobra, nie spotkałaś jeszcze zawodowej uwodzicielki, dostępnej dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, zaprogramowanej dokładnie po to, by sprawić ci radość i przyprawić twego członka o wzwód.

- Gdzie łazienka? – Zapytał Ben. Nie zastanawiał się nad tym wcześniej, przebywając wśród meneli w kanałach, a potem razem z homunkulusami, ale śmierdział tak, jak nigdy w życiu. To było nic w porównaniu z fetorem podziemnych tuneli i może dlatego wcześniej nie przyszło mu to do głowy, ale tutaj... teraz... W towarzystwie Lisy... musiał się tym zająć.

Wskazała mu odpowiedni kierunek.

- Jest tam też nowe ubranie. W tym fałszywym mundurze nie możesz zostać.

- Jasne. Poradzę sobie. – Podszedł do drzwi łazienki. – Mogę już zostać sam.

- Poczekam tutaj. – Odpowiedziała. – Nie ma tu holowozji, ale w suficie ukryty jest telewizor. To dziwne, ale jeszcze je produkują. Mamy też szeroki wybór filmów.

Więc tak to ma wyglądać, ok, w porządku. Wszedł do środka i zatrzasnął za sobą drzwi. Zauważył, że nie było w nich zamka.

A czego innego się spodziewałeś?

Podszedł do kabiny. Była na tyle duża, że spokojnie mógł korzystać z niej jak z wanny. Włączył dotykowy interfejs i wybrał opcję „relaksująca kąpiel” i wnętrze wanny zaczęło wypełniać się ciepłą wodą i aromatycznym olejkami. Wędki specyfikacji, która wyświetliła się na ekranie, trzy procent unoszących się oparów stanowiło opium.

Niech będzie.

Nim wszedł do środka, zdecydował się jeszcze wybrać „super mycie”, ale ostry w zapachu detergent sprawił, że trochę tego pożałował.

- Człowiek może się przyzwyczaić do gorszych rzeczy. – Powiedział do siebie i wszedł do wody.

Czas mijał minuta za minutą, a Ben rozpływał się pod kojącym działaniem zawartych w kąpieli substancji. Zupełnie jakby woda wraz z brudem i potem spłukiwała z jego ciała wszystkie problemy i dolegliwości i spuszczała je głęboko w kanał dzięki swojemu innowacyjnemu systemowi aktywnego przepływu. Nie czekaj, wypróbuj już teraz jeden z systemów kąpielowych firmy Aphrodite, a poczujesz boską świeżość zupełnie jakbyś zrodził się z morskiej piany!

Mógłby tak trwać i bez końca, trzymając wszystkie kłopoty za drzwiami, kiedy jego relaks przerwało pukanie.

Czyli posunie się nawet do tego.

Lisa Fovos była piękną kobietą, zdecydowanie w jego typie. Pragnienia, grzeszne, niedozwolone żądze kłębiły się w jego umyśle, w coraz większej liczbie wypływając na powierzchnię świadomości, zawłaszczając ją dla siebie.

Ale tym razem nie był pod mocą skalibrowanej na przejęcie kontroli nad jego popędami technologii. Tym razem to był on sam. Do licha, nawet jeżeli to opium w powietrzu było jej sprawką, jeśli w całkiem niedozwolony i niemoralne sposób chciała wyciągnąć od niego zeznania, to przecież to była jego własna decyzja.

Wstał w ponurym nastroju. Nacisnął przycisk i spust otworzył się opróżniając wannę z wody i w tym samym czasie uruchomił się system suszenia (w pełni wydajny! tylko trzydzieści sekund do pełnego wysuszenia!). Odczekał większość czasu i wyszedł z kabiny, a potem sięgnął po ręcznik.

Obok, na niewielkiej komodzie, czekał na niego nowy komplet ubrań, starannie złożony w kostkę. Dość szeroka koszulka i trochę za szerokie spodnie, skarpetki – idealnie dopasowane – wszystko bez wyjątku śnieżnobiałe.  I, mógł postawić na to własną głowę,  ze wszytymi mikronadajnikami.

Kolejny raz: puk-puk-puk.

- Nie dajesz za wygraną. – Szepnął do siebie, wiedząc, że postąpi słusznie. Nie tak, jak chciał, ale tak, jak powinien.

Tylko, zdał sobie sprawę kiedy już założył nowe ciuchy a stare wyrzucił do kosza, dźwięk nie dobiegał od strony drzwi.

Podszedł do toaletki, nad którą – puk puk puk – wisiało duże kwadratowe lustro, całe zaszle parą. Najpierw próbował coś dojrzeć, ale gdy na nic to się nie zdało, przetarł je dłonią. Po drugiej stronie lustra było jego odbicie.

- Nie ufaj jej. – Powiedział Ben Memmortigon z lustra.

- Nie mam zamiaru.

- Nie ufaj nikomu z nich. – Kontynuowało odbicie. – To co tutaj widzisz, to nie jest prawda. Kiedy tylko dowiedzą się wszystkiego, nie będziesz miał procesu.

Przypomniał sobie nagrobek i własne nazwisko na płycie. Prejedulstjenny, ten szczur i szaleniec, też był martwy dla świata i robił wszystko, by takim pozostać. Gdyby go schwytali to... co?

- I niby co mam zrobić?! – Powiedział, chyba trochę zbyt głośno, ale nie usłyszał żadnego ruchu po drugiej stronie drzwi. To było dziwne. Nie miał możliwości ucieczki, nie było tu nawet okna a kratka wentylacyjna była może wystarczająca, by wcisnąć w nią przedramię, ale nic więcej. Mimo to...

- Kamery. – Odgadło jego myśli odbicie. – Widzą i słyszą wszystko co robisz i mówisz. Masz szczęście, że twoja wszczepka nie działa, inaczej podsłuchaliby też myśli. Nie, nic więcej nie mów! Posłuchaj. – Ben Memmprtigon z drugiej strony lustra nachylił się mu niemu, niemal wyszedł za granicę tafli szkła, która ich oddzielała. – Będą chcieli cię zabić, to pewne. A jeśli nie, to zrobić z ciebie kogoś innego niż jesteś i zamknąć na resztę życia w komorze narkotycznej, żebyś umarł we śnie kiedy już nikt nie będzie o tobie pamiętał . Nie licz na tradycyjne więzienie, one nie są dla terrorystów. Możesz grać na zwłokę. Zadawaj pytania zanim cokolwiek powiesz. Ważne, żebyś nie zasnął.

- Co mi to da?

Rozmawiam sam ze sobą. Pięknie. Nowoczesna korpolicyjna aparatura zawyrokowała, że jestem w pełni normalny, a normalni ludzie nie kwestionują obiektywnych wyników otrzymanych przez specjalistyczne urządzenia. Czyli jeżeli odbicie do mnie mówi, nie mnie temu zaprzeczać.

- W apteczne za lustrem znajdziesz leki. Pobudzacze na bazie kofeiny i amfetaminy. Nie powinno ich tu być, ale ekipa przygotowująca lokum popełniła błąd. Weź dwie. – Instruowało to odbicie i w tym wszystkim coraz mniej przypominało samego Bena. – Potem, zrób to tak, by nie patrzyła, użyj tego co chowasz w kieszeni.

- To nowe ubranie. – Odpowiedział. – W starym też nie miałem nic użytecznego. Przeszukiwali mnie. I tak zabraliby wszystko...

- Tego nie byliby w stanie ci zabrać. Wiem to, bo sam Ci to dałem. – Odbicie uśmiechnęło się w całkiem obcy Benowi sposób i już przypominało to wcale. To była zupełnie inna twarz. Twarz Toma Beatuma. – Już! I tak pomogłem ci za bardzo, ale, kolego, nic a nic sobie nie radzisz.

Ben jednym nerwowym ruchem szarpnął za ramę lustra a to, podskoczywszy na zawiasach, niemal się nie stłukło. Płytka szafka na medykamenty stanęła przed nim otworem.

- Wszystko w porządku? – Lisa podeszła pod drzwi. Obawiał się, że za chwilę wejdzie do środka. Ale jeśli stała tutaj, mówiła do niego... może nikt więcej nie patrzył.

- Tak, w jak najlepszym. Już wychodzę. – Zawołał, sięgając do wnętrza apteczki, skąd wyciągnął małą buteleczkę z tabletkami.

Połknął dwie.

***

Usiedli obydwoje przy kawowym stoliku, ona ze szklanką wody sodowej, on czegoś, co w zapasach barku podpisane było jako sok pomarańczowy, ale zupełnie tak nie smakowało. Z biblioteczki filmów wybrał najstarszy dostępny w ofercie. Blade Runner, reboot z 2030 roku, niespełna dekadę przed wybuchem pierwszego konfliktu zbrojnego o kontynentalnym zasięgu, który później został uznany za początek trzeciej wojny. Film uzyskał mieszane recenzje, niesmak krytyków budziły sceny wyuzdanego seksu miedzy androidami i ludźmi – kto by wówczas pomyślał, że kilka pokoleń później homunkulusy  wyprą niemal zupełnie ludzkie prostytutki z rynku. Kolejny raz dzieło wizjonerów  science fiction wyprzedziło rzeczywistość.

- Dziś już nie robi się takich filmów. – Powiedział. Nie zapytała, ale wymownie uniosła brew. – Wychodzących w przyszłość. – Kontynuował. – Takich, które niosą w sobie nowe... nie ważne jakie by miało być. Tak jakby nie czekało nad już nic ponad to, czym świat jest teraz.

- Doprawdy, pasjonujący wykład kinematografii, ale...

- Powiem. Wszystko. – Upił duży haust napoju. Smakował marnie. Dyskretnie wymacał prawą kieszeń spodni. Nic w niej nie było. Tak samo jak w kieszonce koszulki. Została tylko lewa, ale i tak był pewien, że nic w niej nie ma. Może maszyna z pokoju przesłuchań była niesprawna. – Ale najpierw mam pytania.

Lisa spojrzała mi w oczy, z całych sił starając się ukryć poirytowanie. Może, gdyby nie spotkał jej wcześniej, gdy podszywała się pod nowego psychiatrę, nie dostrzegłby go wcale, ale poznał już tę jej minę. Drganie policzków, rozszerzenie nozdrzy, ściągnięte czoło – maskowała wszystko, jak wszczepka doskonale radziła sobie z ukrywania jej emocji. Mimo wszystko, w jakiś sposób to wyczuwał.

- Pytaj. – Odpowiedziała po chwili z udawaną nonszalancją.

- Jak mnie znaleźliście?

Upiła łyk wody i uśmiechnęła się nieznacznie.

- Naprawdę tak cię to ciekawi? Gdyby nie to, że twoja wszczepka została wyłączona, już dawno byśmy ciebie namierzyli. Albo gdybyś nie wyrzucił telefonu do śmietnika. To oczywiste sposoby, ale nie jedyne. – Ważyła słowa, niepewna, czy może mu powiedzieć prawdę, ale w końcu uznała, że tak. – Nie używałeś chipu płatniczego, więc albo płaciłeś drobniakami, albo nic nie kupowałeś od kiedy zaginałeś. Postawiliśmy na to drugie. Pomyślmy, gdzie pójdzie osoba, która musi ukrywać do kilka dni? Jakie pragnienie będzie musiała zaspokoić? Twój profil fizjonomiczny wysłaliśmy do wszystkich barów szybkiej obsługi w mieście. Wystarczyło, że ktoś z grubsza podobny zjawił się tam, a natychmiast otrzymywał w jednej z proteinowych tabletek do potknięcia mikronadajnik. Nic groźnego, jest zbudowany z materiałów które rozkładają się po dwudziestu czterech godzinach. O każdej z takich wizyt byliśmy informowani.

- To legalne?

- Nikt o tym nie wie. – Powiedziała i uśmiechnęła się jeszcze raz.

Teraz miał pewność. Nigdy już go nie wypuszczą. Nawet ewentualność w której zabierają to daleko za granicą miasta, za granicę peryferiow, tam,  gdzie nie ma już osłon, jest tylko promieniowanie, pył i ekranowane pola uprawne, a ludzie całe dnie pracują, by zakończyć życie w pojemniku z humusem wydawała mu się zbyt optymistyczna.

- Nigdy już mnie nie wypuścicie, prawda? – Nie powinien zadawać tego pytania. – Czemu nie wierzysz, że jestem niewinny?

Czy wychodził na desperata? Jasne, że tak! Nie mogło być inaczej. Kiedy dostaniesz się w tryby machiny sprawiedliwości, to nie oczekuj współczucia, brachu. Ślepa Temida nie jest dziewicą z wagą w dłoni, to wielki, spasiona baba w niebieskim mundurze, z białą, giętką, wielką pałką w ręku, i jedyne, co stwierdza o twojej winie, to fakt, że stoisz przy złym jej końcu.

- Wydaje mi się, że ty naprawdę w to wierzysz. – Lisa wstała i podeszła do telewizora. Z kieszeni spodni wyjęła niewielką holodyskietke, szukała miejsca, by ją podłączyć.

Ben sprawdził ostatnią kieszeń. Wiedział, że jest pusta – nie czuł poprzez materiał żadnego przedmiotu, nue mogli tam być nic na tyle dużego, by mogło się mu przydać.

Ale coś tam było.

Wyciągnął z kieszeni miniaturową buteleczkę, dużą może na dwa knykcie, zamkniętą mikroskopijnym korkiem. Wypełniona była płynem o głębokim odcieniu błękitu, rozświetlonego od wewnątrz, tak, jakby ktoś schwytał do środka słoneczną drobinę. Szyjka naczynia przewiazana była nitką, do której ktoś przyczepił równie małą jak wszystko inne etykietę. Ben zmrużył oczy i spróbował odczytać napis.

Wypij mnie!

Lisa odnalazła miejsce do podłączenia holodyskietki i już ustawiła odczyt, zaraz się odwróci i wszystko będzie stracone.

Szybko, dwoma palcami odkorkował buteleczkę i wypił zawartość. Wystarczyło jej ledwie na łyk.

- Co tam masz? – Lisa była już poradziła sobie z przestarzałym sprzętem RTV i usiadła przy Benie.

- Co... nic. – Odpowiedział, sam zaskoczony, bo rzeczywiście nic nie trzymał. Zniknęła gdzieś buteleczka razem z etykietą. Musiał ją upuścić. Pewnie potoczyła się pod kanapę.

To już teraz nie ważne.

- Nie mam pozwolenia, by ci to pokazać, ale chyba to nic nie zmieni. – Kłamała czy mówiła prawdę?  Nie był w stanie tego stwierdzić. Nacisnęła przycisk z trójkątem i na ekranie telewizora pojawił się obraz.

Ben doskonale rozpoznawał miejsce z nagrania. To było wnętrze windy, tej samej, do której wsiadł próbując uciec z Wieżowca. Wewnątrz stał tylko jeden pasażer. Kurier. Chłopak przebierał nogami, sprawdzał listę doręczeń, zachowywał tak, jakby to był jego pierwszy dzień w pracy. Kabina zatrzymała się o do środka wszedł drugi mężczyzna. Ben we własnej osobie. Urządzenie zarejestrowało wszystko, moment sprzeczki, zachowanie Memmprtigona... cios, jaki zadał dzieciakowi. Z tego na pewno się nie wykręci, prawo o nietykalności jest bardzo rygorystyczne, może trafić za to na pola w skażonej strefie... ale nie wypierał się tego. Czy pokazywała mu to nagranie, by dobić targu?  Jeśli powie im wszystko, uda mi się jakoś wysunąć?

Dużo w tobie nadziei, jak na trupa.

...Pojawił się robot strażnik. Teraz będą rozmawiać, maszyna zawacha się,  a potem zgaśnie światło w całej windzie. To Rob je wyłączył, on pozwolił na to, żeby Sześć znalazł lukę i dostał się do systemu. Na pewno też wyłączył kamery, więc nagranie zaraz dobiegnie końca.

Ale tak się nie stało.

Pojawił się Rob, dokładnie tak, jak Ben pamiętał, jednak później zarejestrowane wydarzenia – nie wydarzyły się. Ben z nagrania sięgnął do kieszeni i wyciągnął stamtąd kulisty, łyskający błękitem przedmiot, po czym cisnął nim prosto w metalowy pysk robota. W locie kula rozłożyła się w locie, uwalniając całą zmagazynowaną energię.

Bomba elektromagnetyczna.

- To się nie działo! – Krzyknął, straciwszy panowanie nad sobą. – Najpierw fałszywe morderstwo, a teraz chcecie mnie wrobić w to! Nie dam się wam... – Zerwał się z miejsca i podbiegł do okien. Były zamknięte, bez klamek, bez możliwości ucieczki. – Kurwa, czemu nic się nie dzieje?!

-Słuchaj, rozumiem, że jesteś zszokowany. – Lisa też wstała z miejsca, podchodziła do niego wolno, ostrożnie, z przygiętymi nogami i rozłożonymi rękoma. Każdy jej ruch był ściśle przemyślany, skalkulowany przez oprogramowanie wszczepki, ale nie tylko. Miała doświadczenie. – Przyznaję, że do tej pory ci nie wierzyłam, ale teraz ci wierzę. – Podchodziła, a on cofał się, szukał wzrokiem czegokolwiek, co  mogłoby mu się przydać. Wazon, przycisk do papieru, nożyk do listów, butelka... Nie było tu nic. Nic, by zdobyć czas.

Zwariowałeś, Ben. Gadasz do lustra, pijesz z nieistniejących flaszek jakby to była pieprzona kraina czarów, wydaje ci się, że jakaś magiczna siła cię uratuje, a do tego jesteś naćpany i nie zachowujesz się tak, jak powinieneś w tej sytuacji. Zamów głupio bierzesz sprawy we własne ręce... nie pamiętasz? Już ustaliliśmy, że jesteś stworzony do noszenia obroży. Poddaj się. Lepiej będzie, jak się poddasz i podporządkujesz losowi. Zrób to nim wdepniesz w jeszcze większe gowno, jeśli to w ogóle możliwe!

Lisa była już tuż-tuż...

Usiadł na łóżku i opuścił głowę.

- Co tu jest grane? – Twarz, ton głosu, mowa ciała. Wszystko wskazywało na to, że to już koniec. Punkt dla ciebie, cycata gliniaro, udało ci się złamać swojego więźnia a nawet jeszcze nie zaczęłaś przesłuchania. – Powiedz mi, a potem ja opowiem wszystko.

Usiadła obok niego. Nie otoczyła go ramieniem. Materac pod nimi uginał się lekko, cicho zapraszając ich by z niego skorzystali. Nic z tego, kolego.

- Zhakowali ci mózg. – Jedno zdanie, trzy słowa. Zbyt małą uwagę przyłożyła do utrzymywania w aktywności umiarkowanie elastycznego standardu zachowań, wszczepka wypuściła nie do końca przetworzony komunikat, tonem jakby mówiła mu, że dostał mandat za złe parkowanie. – Nie wiem, jak ciebie znaleźli, skan nie wykrył śladów po operacji plastycznej, musieli długo szukać perfekcyjnego sobowtóra dla któregoś z pracowników Light&Bringing i padło na ciebie. To znaczy na Bena Memmortigona, on miał mniej szczęścia. Nie ma wątpliwości, że to jego zwłoki zostały skremowane,  badanie DNA było zgodne, a to się nie powtarza, nawet u bliźniaków. Tobie na którymś etapie zaimplantowali fałszywe wspomnienia. Może wybuch bomby uruchomił sekwencję, na chwilę przed tym, jak twoja wszczepka została wyłączona. Ona nie uległa awarii... nie mechanicznej. Jest tam, ale nieaktywna i wierzę ci,  że nie możesz jej włączyć, w końcu identyfikujesz się jako Ben Memmortigon a ona ma zakodowany całkiem inny wzorzec. Załatwili cię na cacy. Dlatego, spójrz na mnie... – Chwyciła jego twarz w dłonie. – Dlatego pomożesz nam. Rozumiesz?

Nie, do cholery.

Nagranie nie miało prawa istnieć, a wyjaśnienie tej sytuacji to był jakiś absurd. Perfekcyjny sobowtór? Kto zadany sobie tyle trudu i w dodatku pozostawił zwłoki na ulicy, to nie trzymało kupy. I w jakim celu ktoś miałby świadomie zmieniać jego wspomnienia? Były miliony pewniejszych i mniej skomplikowanych rozwiązań, choćby wszczepienie mu ładunku wybuchowego. Wizyta na komisariacie i bum! Nie zostałby po nim ślad, nic, co mogliby odtworzyć. Wszystko miało więcej sensu, niż teoria, że jego wspomnienia nie są jego wspomnieniami bo, do diabła, już dawno odrzucił tę możliwość.

- Chcę się zobaczyć z rodziną. – Zażądał.

- Nie pogrywaj ze mną. – Kobieta zmieniła ton. Teraz słyszał tę samą irytację, co wcześniej w gabinecie Morbusa. Ubodło go to, chociaż nie oczekiwał nic dobrego od strony korpolicjantki. Dobrze wiedział, że nie ma tu przyjaciół... W ogóle jakiś posiadał? – Powiedz nam, co planuje Ignaz.

- Nie widziałem to i czasu ostatniej sesji. A może widziałem, ale mam pozamieniane wspomnienia. Jak możecie próbować wypytać mnie o cokolwiek, biorąc pod uwagę taką ewentualność?! A...

...jeśli maszyna Prejedulstjennego nie służyła, do tego, do czego sądził, że służyła? Może miała napieprzyc mu w głowie? Próbował odtworzyć w głowie swoje życie, dodając się od teraz aż do najdalszego dnia – pomyślę Ben, co robiłeś wczoraj, co przedwczoraj, a co wcześniej i jeszcze wcześniej – ale niepokorne wspomnienia plątały się w węzły wzajemnie wykluczających zdarzeń, z jednostkowych sensow tworzył się jeden wielki miszmasz. Im dalej brnął w przeszłość, tym bardziej fragmentaryczna, nierealna i oparta na domysłach i autosugestii się stawała. Czy tak zawsze było że wspomnieniami?

Ale znalazł w nich kilka jasnych punktów. Świeciły mocno, jak gwiazdy na granacie nieba, jego własne prawdy, zakorzenione przez codzienny rytuał. Osobista aksjomaty. One nie mogły być kłamstwem. Prędzej przyjmie za fakt, że kłamstwem jest wszystko, co go otacza.

Uderzenie w policzek przywróciło go rzeczywistości.

- Nie pogrywaj ze mną. – Wstała i podeszła do okna. Nie znał miejsca, w którym się znajdowali, ale Miasto było wielkie i często do siebie podobne... I zupełnie różne, gdy nie widział hologramów. Jeśli by się okazało, że jest w swojej okolicy, nieźle by się ubawił. Tak blisko i tak daleko. To by była niezła puenta. - Mamy umowę i dotrzymasz jej. Tak będzie lepiej dla ciebie. I dla mnie. I dla pięćdziesięciu milionów ludzi za tym oknem. I dla kolejnych dwudziestu rozproszonych na farmach poza kopułą, którzy są związani z tym miastem jak jeden organizm. I dla nie wiadomej liczby tych, którzy wiodą nędzne życie na pustkowiu, którzy jak pasożyt obrośli brzegi tego organizmu. – Wskazała za okno i sprawdziła, czy na nią patrzy. Jej zimny wzrok zapłonął, przepełniony determinacją, której Ben nigdy nie poznał i nie rozumiał.

Wzięła wdech i otworzyła usta.

Oho, zaczynał się monolog.

To dobrze, jeżeli Ben miał czekać... diabli wiedzą na co.

- Znam takich jak ty. Poznałam ich dziesiątki. Wiecznie niezadowoleni szczęściarze, którzy życie tutaj, po drugiej stronie bariery, traktują jak karę. Rozżaleni, że nie są szczebelek wyżej na drabinie społecznej, ślepi na los wszystkich tych, który są pod nimi, chyba, że grozi im upadek z ich wygodnej posadki. Psioczysz na tego, który jest na szczycie. Upatrujesz w nim powód całego zła, obwiniasz za swoje nieszczęście i nieszczęścia milionów innych. Tacy jak on robią z was niewolników. Jakbyś był na jego miejscu, podejmowałbyś inne decyzje, no pewnie! Myślisz, że jeśli przespacerowałeś się po kanałach to znaczy, że widziałeś już wszystko? Że poznałeś niedole ludzi na szarym końcu? Gowno widziałeś, Benie Memmortigonie... czy jak tam się naprawdę nazywasz. – Rozsunęła suwak prawego mankietu, podwinęła rękaw i wystawiła przedramię tak, by mógł je zobaczyć.

Miała tam tatuaż.

Ben przełknął ślinę.

- Wiesz co to znaczy?

Pokiwał głową na znak, że wie. Nie śmiał się odezwać i jej przerywać.

- Urodziłam się na pustkowiu. Daleko od najodleglejszej farmy. W miejscu, gdzie nie ma jakichkolwiek praw poza tym, kto szybciej wyciągnie nóż. Tam wystarczy parę kroków by być panem swego losu i nikogo nie będzie obchodzić jak umrzesz. Widziałam świat wolnych ludzi, bez nikogo kto mówiłby co masz robić, i powiem ci, że nie przeżyłbyś tam ani minuty. Tam robią ci takie znaki.  – Zawinęła rękaw i zamilkła ja chwilę, ale Ben nie przerywał ciszy. Czuł, że to nie koniec. Lisa zapatrzyła się w okno, jakby w szarych ulicach i blokach betonu dostrzegała cud. – Dlatego, kiedy trafiłam tutaj, stałam się tym kim jestem. Mam pilnować tego, co wolno a co nie. I tego, kto określa co wolno a co nie. Umowy między korporacjami, dobry pijar i pracowników... Bzdury!

Mam pilnować pana Helala Benshahara i wierz mi, będę to robić. To nie demokracja. Widziałam demokrację na pustkowiach i nie ma nic głupszego i bardziej obłudnego. Zawsze takimi jak wy rządzić będzie ten, kto ma siłę i będzie mieć ją ten, kto ma pieniądze.

- Odwrócona dialektyka marksistowska. – Powiedział cicho. – Był taki pogląd w dwudziestym wieku...

- Nie miej mnie za głupią. – Spojrzała na niego gniewnie. – Wiem, co chcesz mi zainsynuować. Tam, gdzie komuniści widzieli sprzeczność i niesprawiedliwość, ja widzę naturalny porządek rzeczy. Owce i ich pasterza. Wiesz co się dzieje z owcami, kiedy to zabraknie? Wiesz, kto może chcieć ich go pozbawić? Bo zawsze jest ktoś. Takich, którzy sięgną po władzę, kiedy koronowana głowa spadnie z królewskiej szyi.

Ben nadal milczał, bo instynkt podpowiadał mu, że lepiej poczekać, aż erupcja się skończy i wulkan wygaśnie. Nigdy mi potrafił zareagować w sytuacji, kiedy opadała maska i mógł spojrzeć w czyjąś prawdziwą twarz. Nikt z jego świata nie wiedział, co wtedy robić, bo każdy nosił swoją maski stale, przytwierdzone do twarzy dzięki modelującym zachowania programom. Wieko nad trumną zabite na głucho.

Czekał, aż kobieta przed nim przestanie być sobą i znów będzie dawną Lisa Fovos.

- To tacy jak ja, ludzie z piekła na Ziemi, mogliby nienawidzić was i pana Helala. Podobno tacy jak on doprowadzili do wojny, zmienili świat w to czym jest teraz. Ale powiem ci, że tacy jak on zawsze odpowiadają za wszystko, tak jak teraz i za to, że miasta takie jak to stoją na swoich fundamentach zamiast rozpaść się w proch  jak wszystko poza nimi. Kim są twoi towarzysze, by to oceniać? Co by mogło zmienić? Ludzie wypróbowali już wszystkie systemy i zawsze kończyło się tak samo, walczyli o wszystkie wartości – i wszystkie okazały się gowno warte.

Oddech.

Opadniecie ramion.

Wyczekujący wzrok.

Zagrożenie minęło. Pożar wygasł.

- Tak naprawdę nie jesteś gliną.

- Nie. Pracuję dla pana Benshahara. Mogę być każdym.

- To nie moi towarzysze. – Powiedział, gdy znów wrócili do swoich ról. – Technicznie rzecz biorąc, porwali mnie. I zostawili. – Tak, dokładnie tak było, brachu. – I nie wiem, czy to co wiem jest prawdą. Ale jestem pewien, że nie mają związku z Ignazem Morbusem. Mieli pomóc mi go znaleźć, kiedy wywiąże się ze swojej części umowy...

-  Kamery przemysłowe nagrały moment, kiedy wchodzi i wychodzi z budynku fałszywego komisariatu. Zdążyliśmy go zlokalizować, nim wyleciał w powietrze. Zginęło wtedy dwóch naszych ludzi.

Kłamstwa. Cała lawina kłamstw. Tylko kto był kłamcą? Od pomieszania prawdy z fikcją dostawał już zawrotów głowy.

- Podejrzewamy, że w którymś momencie Ignaz Morbus zaczął pracować na rzecz innej korporacji, która chciała rozszerzyć tu swoją strefę wpływów poprzez pozornie samodzielną działalność firmy R.A.Corp. Prowadzenie działalności niedozwolonej lokalnymi przepisami i szpiegostwo przemysłowe to najbardziej błahe z zarzutów co do niego. Nie wiemy na czym skupia się jego działalność i jaki ma cel, ani jakie dokładnie są jego powiązania z grupą Gorliwych, ale istnieje związek między nimi. Może nieprzypadkowo wybrali za nową kryjówkę opuszczona galerię handlową z czasów, kiedy to nie Light&Bringing było tutejszym monopolistą.

Ben pobladł.

Nie dlatego, że kolejny raz został oszukany i zdradzony w świecie, którego nie znał i nie rozumiał. Dlatego, że za oknem dostrzegł coś, czego miał nadzieję już nigdy więcej nie zobaczyć.

- Igła. – Wyrzucił z siebie. – Chcą użyć igły. To urządzenie przy którym mnie znaleźliście, ono służyło by wyciągnąć z mojej głowy wspomnienia. – Mówił szybko, jakby w napadzie słowotoku. – Oni, chhhca zabić Beeenshhhahara. – Zaczął się jąkać. – Nie wwwiem jak ją przemyca, ale Kalipso... – Uspokój się Ben, na pewno masz odjazd na porcjach. Wdychałeś opium. Połknąłeś dwie pastylki z amfa. Napiłeś się (o ile w ogóle do tego doszło) Bóg wie czego. – To sztuczna dziwka. Wystarczy, że kogoś uwiedzie i... Oni wszyscy to homunkulusy. Ktoś ich zaprogramował. O Ignazie nic nie wiem, nic a nic. Dał mi jakieś tabletki i instrukcją od tej R.A.Corp. a potem obudziłem się w łóżku i ten drugi Ben zginął... Proszę zabierz nie stąd! Gdzieś gdzie nie ma okien. Do szczelnego pomieszczenia. Ich jest coraz więcej!

Patrzył za okno wzrokiem szaleńca.

- Ben, wszystko w...

Wtedy na dole, cztery piętra pod nimi, coś wybuchło i cały budynek aż zatrzasl się w posadach, a na gładkiej tafli szyby pojawiło się cienkie jak włos pęknięcie, w które zaczęła wciskać się pierwsza macka...